Jak zwykle rano wstałam, i poszłam na patrol. Wiał rześki wiatr. Nikogo wokół nie było. Jest bezpiecznie! Wracam!- pomyślałam. Przechodziłam tuż obok Forester'u gdy nagle zauważyłam coś. Coś ruszało się w krzakach. Gdy podeszłam bliżej zobaczyłam coś rudego.
- LIS!!!- wrzasnęłam i ruszyłam w pogoń.
Był sprytny... Wykonywał wiele uników, ale w końcu go dopadłam. Przebiłam mu zębami klatkę piersiową.
- Więcej tu nie przychodźcie!
Ostatnimi resztkami sił, razem z krwią wykrztusił z siebie cienki głosik:
- Zobaczysz, jeszcze tu przyjdą i mnie pomszczą...
- Ta! Jasne! Dla takiego byle lisa nikt nie przyjdzie! Gdybyś był dzieckiem alf, to może...
- Ale ja jestem dzieckiem alfy!- upadł.
W tej chwili zrozumiałam że rozpętałam bitwę. Pobiegłam czym prędzej do watahy. Zobaczyłam Jerome'go:
- Zwołaj wszystkich!
- Co się stało?
- Będzie wojna!
<Jerome?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz